Znowu w drodze!

Nareszcie znowu w drodze! W tle leci „Ramble on” Zeppelinów. Światła w oknach starych kamieniczek Lwowa powoli gasną. Po roku przerwy na wszystkie te nudne i przyziemne sprawy, jak na przykład praca, udało nam się ponownie zapakować do Toyki i ruszyć w świat. Momentami sam się zastanawiam, jak udało nam się tyle czasu wytrzymać w jednym miejscu. Zeszły rok był pod wieloma względami dla nas przełomowy, ale na mnie najbardziej odbiła się sama podróż. Po prostu pod czaszką coś kliknęło i od czasu powrotu nie udało mi się na dłużej niż kilka dni wypędzić z głowy natarczywej myśli, że już bym gdzieś pojechał. Myślę, że Julka ma podobnie.

W tym roku niestety nie będzie tak spektakularnie, bo i czasu mamy mniej. Nie porzuciliśmy jednak śmielszych planów i na przyszły rok, na razie palcem po mapie, planujemy coś większego. Co byśmy  jednak nie robili, to przy każdej takiej wyimaginowanej podróży nasze palce przyciąga wschód. Intryguje wschód Rosji, korcą bezdroża Mongolii. Mnie osobiście marzy się Malezja, ale to już by było nieco większe przedsięwzięcie… Na razie wschód przyciągnął nas jednak całkiem realnie.

Od dłuższego czasu rozważaliśmy podróż na północ. Mam dużo sentymentu do tamtych okolic i myślałem, że będzie to fajna okazja odwiedzić stare śmieci i nadrobić zaległości (Lofoty!). Tak się jednak poskładało, że zdecydowaliśmy się w końcu na wschodnio-południowy wariant. Mieszanina wschodnich klimatów (Ukraina, Naddniestrze), Bałkanów i ciepłego morza (Albania) wygrała z chłodem (ok, nie przewidziałem, że w tym tygodniu w Norwegii padną rekordowe w historii temperatury) i surową naturą Skandynawii. W tym roku fiordy nie będą nam jadły z ręki.

Żeby jednak gdziekolwiek ruszyć, trzeba się najpierw przygotować. Zeszłoroczna podróż dała nam sporo materiału do przemyśleń pod kątem przygotowania do wyjazdu. Na pierwszy ogień poszła oczywiście Toyka. Po przygodzie z urwanym kołem trzeba było gruntownie przejrzeć całe zawieszenie i naprawić kilka innych rzeczy. Tematem zajął się renomowany serwis z Modlińskiej, ale nie ukrywam że impreza ta dosyć znacząco odbiła się na domowym budżecie. Lista rzeczy pozostałych do ogarnięcia nadal była długa i trzeba było znaleźć jakieś inne rozwiązanie. Piotrek akurat zajęty był remontem innego samochodu i tak w końcu trafiliśmy do Patryka.

W zasadzie chciałem tutaj mocno zareklamować i polecić Patryka, ale tego nie zrobię. Po pierwsze, stare indiańskie przysłowie mówi „Nie chwal mechanika swego przed powrotem z wyprawy” (howgh!). Po drugie, chłop i tak już siedzi po nocach, dłubie w tych wszystkich mechanizmach i mamrocze przy tym coś o zmianie profilu działalności na wymiany klocków i filtrów, żeby mu upierdliwi klienci (to chyba ja) nie przyjeżdżali codziennie ze strzelającymi reduktorami albo jakimś dziwnym alternatorem (może rozwinę kiedyś temat, ale long story short – varta jest gówno warta). Do tego ma dwa bardzo złe psy, więc w ogóle strach jest wyjść z auta. Tak więc jak by ktoś miał problemy z terenówką Toyoty to trzymajcie się z dala od okolic Mszczonowa. No chyba, że chcecie się załapać na dobry obiad, to wtedy co innego 😉

W każdym razie Patryk Toyę nie tylko ponaprawiał, ale też zrobił kilka usprawnień. Co prawda nadal nie dorobiliśmy się takiego luksusu jak sprawny hamulec ręczny, ale mamy już zewnętrzny zbiornik na wodę z pompką i prysznicem! Nie dość, że znacząco poprawi to komfort podróżowania, to jeszcze zwolniło sporo miejsca w środku.

Apropos miejsca – mądry człowiek zdradził nam w zeszłym roku bardzo dobry przepis na pakowanie. Otóż powiedział on, żeby ułożyć tylko niezbędne rzeczy obok auta, następnie wyrzucić połowę a pozostałą połowę spakować. Może nie udało nam się jeszcze wprowadzić tego w pełni w życie, ale w stosunku do zeszłego roku nastąpił spory progres. Bagaż ogólnie został nieco odchudzony. Jedno, czego nam przybyło, to zapas sworzni wahaczy 😉 Poza tym spóźniliśmy się tym razem z wyjazdem tylko o jeden dzień, więc i w tym przypadku zaliczyliśmy poprawę. Tym razem rodzina śmiała się z nas tylko trochę.

Z pierwszego dnia podróży nie mam zbyt wiele do napisania. Po doświadczeniach na rosyjskiej granicy szykowaliśmy się na trudną przeprawę, ale okazało się że przekroczenie ukraińskiej granicy odbyło się zupełnie bezproblemowo i bardzo szybko. Do Lwowa dotarliśmy bez przygód. Zmęczeni intensywnymi przygotowaniami odpuściliśmy dalsze eskapady i zostaliśmy po prostu na noc w hotelu. Jutro od rana zwiedzanie, więc mam nadzieję wrzucić nieco więcej materiału. A tymczasem – do zobaczenia!